RE Fans

Opowiadania


 

NEW CONSPIRACY BY AGENTKA
CZĘŚĆ TRZECIA



Alaska, Base 21

Nie minęła godzina od czasu gdy Wesker i armia Umbrelli wyruszyli na poszukiwanie uciekinierów, gdy Elliot Morach i Meredith Spencer zostali powiadomieni o zaistniałym zagrożeniu biologicznym w Sektorze 19. Morach siedział za biurkiem i palił cygaro, a Meredith siedziała naprzeciwko niego. Morach unikał jej wzroku, jakby bał się jej. Meredith patrzyła na niego karcącym wzrokiem, aż wreszcie powiedziała:

- Co zamierzasz Elliocie? Czy wiesz że mój dziadek nigdy by ci tego nie wybaczył?-
- "Jest mnóstwo rzeczy, których twój dziadek nigdy by mi nie wybaczył, Meredith"- pomyślał Morach.- Już wysłałem ludzi, Meredith. Starają się opanować sytuację.-
- Ile ludzi straciliśmy?- spytała.

Morach westchnął.

- Obawiam się że połowę Sektora 19.
- To może się rozprzestrzenić na inne sektory.- zauważyła.- Wesker ma radiotelefon?-
- Ma.- Morach spojrzał na nią.- Co chcesz zrobić?-
- Radio.- zażądała hardo Meredith.


*

Wesker przechodzi wraz z oddziałem obok Sektora 5, gdy usłyszał krótkie piknięcie, jakie mógł wydać tylko radiotelefon.

- Dawaj.- warknął do Colina. Komandos podał mu Motorolę GP 300.
- Wesker. O co chodzi?-
- Mała zmiana planów.- usłyszał głos Meredith.- Coś się stało w Sektorze 19. Połowa naukowców została zakażona. Wyślij tam ludzi, a sam szukaj zbiegów.-
- Czym została zakażona?- zapytał.
- T- Veronica.-
- Cholera... Dobrze, zrobię to. Macie jakieś sygnały, widział ich ktoś?-
- Nie.- odparła.- Ale oni mogą podążać tylko w jedno miejsce. Po drugiej stronie jest szyb ewakuacyjny, do którego dostaje się przez Sektor 21.-
- Co jest w tym szybie?- dopytywał się Wesker.
- Harrier.
- Jak oni, do jasnej cholery, chcą uciec w 5 osób Harrierem?- zaśmiał się.
- Nie wiem.- przyznała Meredith.- Ale ty doskonale wiesz, że oni potrafią robić niewiarygodne rzeczy. Czy moje rozkazy są zrozumiałe?-
- Tak jest, panienko Spencer.- powiedział Wesker z tym jego dziwnym uśmiechem.
- Dobrze. Bez odbioru.- Meredith rozłączyła się.
- Słyszeliście?- Wesker odwrócił się w stronę żołnierzy.- Bardzo mi przykro, ale będziemy musieli się rozstać.-


*

Morach zawsze miał wrażenie, że Meredith nie zawsze jest jedną i tą samą osobą. Czasami zachowywała się jak Wesker: była twarda i niebezpieczna, a czasami jak zagubiona, typowa schizofreniczka. To wirus sprawiał, że ujawniało się jej prawdziwe oblicze: okrutnej, dumnej kobiety, godnej by nosić nazwisko Spencer. Teraz Morach miał pewność, że Meredith jest pod wpływem wirusa i że zaraz dostanie ataku. Podejrzliwie wpatrywał się w nią, a ona stała przy drzwiach i wpatrywała się w wiszące nad nimi portrety.

- Niżej urodzona- Meredith odwróciła się w końcu.- Rządząca Umbrella'ą przez przypadek, nic nie warta bez mojego dziadka, upośledzona łotrzyca. Zgadnij kto to?-
- Usiądź, Meredith.- poprosił Morach.- I uspokój się.-
- 3, 2, 1...- Meredith wsparła się na rękach o biurko.- Nie zgadłeś. Podpowiem ci: ma inicjały A.A.-
- Alexia Ashford. Siadaj Meredith.-
- Brawo!- ucieszyła się Meredith.- Zgadłeś!-
- Meredith... Radzę ci żebyś się położyła. Możesz zaraz dostać ataku.-

Uśmiechnęła się dziwnie, ale chwilę po tym jęknęła i upadła na podłogę. Morach podbiegł do niej i pomógł jej usiąść na krześle. Drżała konwulsyjnie, także nie mógł jej spokojnie zaaplikować morfinę. Dopiero po chwili mu się to udało i Meredith siedziała z głową na biurku.

- Powiedz mi prawdę...- jęknęła błagalnie.- Powiedz mi, co ze mną jest?-

Morach westchnął głęboko. Wiedział, że nie mógł jej do końca okłamywać.

- Na honor mojego dziadka, przyrzeknij że powiesz mi prawdę...-
- Meredith...- Morach ujął jej dłoń.- Kiedy byłaś mała zaraziłaś się wirusem T- Veronica.

Meredith uniosła głowę, a jej oczy zalśniły łzami.

- Ja umrę, prawda?- zapytała. Elliocie, ja nie chcę umierać...
- Meredith, ty nie...- Morach urwał w pół zdania. Nie mógł jej znowu okłamać, gdy już powiedział jej długo skrywaną prawdę.- W twoim ciele jest antyciało, które stawia opór wirusowi. To opóźni proces i sprawi, że będzie mniej bolesny. Będę o ciebie walczył, do końca, Meredith...-
- Jeżeli moja śmierć mogłaby przynieść korporacji jakieś korzyści, to chcę umrzeć.- Meredith dumnie wyprostowała się.
- Nie mów tak...-
- Obiecaj mi, że będziesz walczył po mojej śmierci i że będziesz bronił chwały rodziny Spencer.- poprosiła.

Morach chciał coś powiedzieć, ale poczuł, że głos grzęźnie mu w gardle.


*

- Muszę chwilę odpocząć.- Rosie upadła na kolana i złapała się za brzuch.- Nie mogę... Wszystko mnie boli... Nie mam siły.-
- Co ci jest, Rosie?- przeraziła się Rebecca.
- Odsuńcie się od niej.- zarządziła Agnes i klęknęła przy Rosie.- Co ci jest?-
- Mój żołądek...- jęknęła.- Nie wytrzymam...-
- Musimy ją stąd zabrać.- powiedział Chris.- Jesteśmy na ulicy. Morach na pewno już wysłał za nami armię. Znajdą nas, jeśli tu zostaniemy.

Nagle dobiegł ich jakiś szelest. Odwrócili się i zobaczyli jakąś kobietę w kitlu, która wyłoniła się zza budynku.

- Jessica...- Agnes podniosła się.- Co ty tu robisz?!-
- Agnes... Pomóż mi...- szepnęła kobieta.- Proszę...-

Agnes ruszyła w stronę dziewczyny. Nie dostrzegała jednak zmian, jakie zaszły w jej znajomej. Dla niej były to nic nieznaczące znamiona, ale Jill, Chrisa i Rebecci, znaczyły one dużo więcej.

- Nie ruszaj się, Agnes.- Jill wycelowała w Jessicę.- Nie podchodź do niej!-
- Co ty wyprawiasz?- zdziwiła się Agnes.

W tym samym momencie Jessica z przeraźliwym rykiem rzuciła się na nią. Obydwie upadły na ziemię, mocując się ze sobą. Jill nie mogła wycelować bezpiecznie, żeby mieć pewność, że pocisk nie trafi w Agnes. Na dodatek pocisk ten wybuchłby dopiero po kilku sekundach, a tu liczyła się każda sekunda. Wtem padł strzał i głowa Jessici najzwyczajniej wybuchła, a jej krew obryzgała leżącą Agnes. Wszyscy podnieśli głowy, żeby zobaczyć od kogo pochodzi strzał. Zobaczyli jakąś szczupłą kobietę o orientalnej urodzie, z krótkimi czarnymi włosami trzymającą w ręku Magnum.

- Kim jesteś?- zapytała Jill celując w nią.
- To Ada Wong.- padła odpowiedź, która nie pochodziła jednak od zapytanej, ale od Rosie. -Może mnie nie znasz, ale ja znam ciebie.-
- Jestem Ada Wong.- przyznała kobieta. - A ty?-
- Ty jesteś tym szpiegiem, który z rozkazu Weskera pojechał do Raccoon City.- ciągnęła Rosie.- Mam rację?-
- Kim jesteście?- powtórzyła Ada.
- To moi ludzie, których poświęciłem dla korporacji.- rozległ się czyjś głos. Nie musieli odwracać się żeby zobaczyć, kto to powiedział. - Jak miło cię znowu widzieć, droga Ado. Mam nadzieję że nie zapomniałaś o mnie.-
- Co ty tu robisz, Albercie?- jej głos nagle złagodniał.
- Szukam tych ludzi. Poznaj, to jest Rodriguez, Chambers, Redfield, Valentine i dr Capman.-
- To wy jesteście S.T.A.R.S.?- powiedziała Ada.- Nasze obiekty doświadczalne.-
- Dokładnie.- zaśmiał się Wesker.
- Ty...- syknęła z nienawiścią Jill.
- Radzę uważać ze słowami, Valentine.- zagroził.- Ostrzegam.-
- C-co t-to było?- jęknęła Agnes, wskazując na pozbawione głowy ciało Jessicci.- Co się dzieje?-
- Mamy zagrożenie biologiczne w Sektorze 19, dr Capman.- wyjaśnił Wesker. Wszyscy zamarli. Sektor 19 to miejsce, z którego można dostać się do szybu ewakuacyjnego.- Chyba tam właśnie zmierzacie, czy nie?- Agnes rzuciła nerwowe spojrzenie Jill. Wesker cofnął się kilka kroków i ni stąd, ni zowąd, wyciągnął parę Uzi, które wycelował w Jill i Chrisa.- Ale ja wam nie pozwolę zrobić ani kroku dalej.-

Wszyscy stali sparaliżowani. Wesker już miał nacisnąć na spust, gdy... Rosie, dotychczas leżąca pod ścianą jednego z budynków, podbiegła do Ady i zrobiła coś, co można nazwać "zakładaniem krawatu". Wesker odwrócił się i wycelował jeden z karabinów w głowę Rosie.

- Puść ją, Rodriguez.- warknął. To zdarzenie całkowicie wytrąciło go z równowagi.
- Jeżeli ty puścisz nas.- odparła, mocując się z Adą.- Bez żadnych numerów, albo skręcę jej kark. I dobrze wiesz, że zrobię to tak, że odleci jej głowa.-
- Ty pierwsza.- zachęcił ją Wesker.
- O nie. Znam cię zbyt dobrze. Opuść tę broń, albo...- tu Rosie wymownie przejechała sobie palcem drugiej ręki po szyi.

Wesker był w sytuacji patowej. Wiedział, że nie może opuścić broni, gdyż świadczyłoby to o jego słabości, a Rosie i tak skręciłaby kark Adzie. Gdyby jednak zdecydowałby się nacisnął za spust, Rosie i tak zdążyłaby ją zabić. Wesker poczuł, jak po skroni cieknie mu strużka potu. Każda sekunda wydawała się być godziną. Z jednej strony nie mógł pozwolić sobie na utratę honoru, a z drugiej na utratę Ady. Mógł poświęcić własnych ludzi, nawet własną matkę (której i tak już dawno nie miał), ale Ada była zbyt cenna. Tak jak niegdyś z Rosie, zawarł z nią układ. Nie, nie mógł jej poświęcić.

- Dałam ci dużo czasu do namysłu.- odezwała się nagle Rosie, z budzącym strach uśmiechem na twarzy.- Mogłeś zrobić dużo rzeczy. Ale nie zrobiłeś nic. Game is over.-

Rosie zrobiła to. Rebecca i Agnes wydały z siebie stłumione okrzyki, a Jill przysunęła się do Chrisa. Ciemnoczerwona krew Ady, która wylała się z jej ust, popłynęła cienką strużką po ręce Rosie. Potrzymała ją jeszcze chwilę, żeby po chwili upuścić ją na ziemię. Ada leżała martwa u stóp Rosie.

Wesker był gotowy ją zabić. Wycelował drugie Uzi w jej głowę.

- Zabij mnie.- powiedziała Rosie, przechodząc przez ciało Ady.- Tak samo jak zrobiłeś to ze swoimi ludźmi. Proszę, strzelaj!-

Wesker niewątpliwie zastrzeliłby Rosie z zimną krwią, gdyby nie ciąg wydarzeń następujących za sobą. Nagle rozległ się przeraźliwy pisk i tuż obok Weskera wylądowała wielka jaszczurka z ogromnymi, ostrymi szponami. Hunter, bo nim była owa jaszczurka, rzucił się na niego, biorąc ogromny zamach swoją uzbrojoną łapą. Normalny człowiek nie miałby szans w starciu z potworem, ale nie Wesker. Kopniakiem najzwyczajniej wbił go w ścianę. Wszyscy zamilkli, gdyż wyczyn ten był niezwykły. Wesker odwrócił się w stronę Jill z tryumfalnym uśmiechem na twarzy. Otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy ze wszystkich stron zaczęło lądować mnóstwo innych Hunterów. Cała reszta uznała tę sytuację za dobrą okazję do ucieczki. Rosie podniosła Agnes z podłogi i rzuciła się do ucieczki, za nią Jill, Chris i Rebecca.

- Wracajcie!!!- wrzasnął Wesker, wpakowując w jedno z poczwar pół magazynka karabinu.

Reszta jednak w ogóle się nim nie przejmowała, tylko biegła jedną z uliczek, która była wciśnięta między dwa duże budynki. Nie myśleli o Weskerze, o tym, że zostawili go z bandą Hunterów, tylko o tym żeby uciekli od niego jak najdalej. W końcu, gdy wszelkie strzały i wrzaski ucichły zatrzymali się na chwilę. Rosie padła zmęczona na podłogę, a Agnes oparła się o ścianę.

- W- widzieliście t- to c- co on zrobił?- zapytała ciężko dysząc Rebecca.
- Cholera, myślałem, że po tym, co się stało na Antarktydzie, już go więcej nie zobaczymy.- Chris zignorował jej pytanie.- Ale ten sukinsyn nadał żyje.
- Wesker ma niezwykle silny organizm.- wtrąciła się Agnes.- To prawdziwy ewenement. Na jego przykładzie doskonale widać po co tak naprawdę jest T- Veronica. Ten wirus może dać człowiekowi ogromną siłę, może uczynić go prawie niezniszczalnym. Ale warunek jest jeden: trzeba mieć bardzo odporny układ immunologiczny. A człowiek spełniający taki warunek jest jeden na milion. Dla innych ludzi wirus jest zabójczy.-
- Na przykład dla mnie.- mruknęła Rosie.
- To znaczy, że Wesker jest... nie do zabicia?- spytała Jill.
- Tego nie powiedziałam. Nie umrze od strzału z beretty, ani nawet z Uzi, to go jedynie osłabi. Ale w końcu jego organizm tego nie wytrzyma.-
- Nie mogę zrozumieć, jak oni przywrócili go do życia.- powiedział Chris.- Widziałem, jak zabija go Tyrant, stałem wtedy tuż obok!-
- A przy Tyrancie nawet super odporny układ immunologiczny nie pomoże.- zauważyła Rebecca, która zdążyła już ochłonąć po chwilowym szoku.
- To prawda.- przytaknęła Agnes.- Nikt tego nie wie jak to się stało. To jedna z najbardziej skrywanych tajemnic Moracha.-
- Chcesz powiedzieć, że Wesker zawdzięcza życie Morachowi?- zdziwiła się Jill.
- Nie. To Ashoford mu pomógł.-
- ... a potem z polecenia Moracha Wesker wykończył jego i jego siostrę.- dokończył Chris.
- Właśnie.- zgodziła się.- Wesker tak naprawdę nienawidzi Moracha. Powód? Morach był prawą ręką lorda, a tego Wesker mu najbardziej zazdrościł. Znałam ludzi, którzy zabijali innych naukowców żeby tylko być bliżej lorda.-
- Dlaczego więc Wesker nie sprzątnął Moracha? Przecież on jest do tego zdolny.

Agnes spojrzała dziwnie na Chrisa, jakby chciała powiedzieć "Jeszcze się nie domyśleliście?"

- Bo jest ktoś, o wiele silniejszy od Weskera, od Moracha.- powiedziała.
- Alexia Ashford?- szepnęła Rebecca. Agnes obrzuciła ją karcącym spojrzeniem.
- Meredith Spencer. -
- Ta dziewczyna?!- wykrzyknęła Jill.
- To nie jest zwykła dziewczyna.- Agnes pokręciła głową.- W Base 21 nie ma osoby, która by się jej nie bała. Boją się jej Morach i Wesker. Bał się jej Alfred Ashford.-
- Wesker...?- Rebecca spojrzała na Agnes z niedowierzaniem.
- Wiem, że wam trudno to pojąć, że Wesker boi się kogokolwiek. On się jej nie boi w taki sposób jak Morach, ale boi się jej postępowania. To też jest na swój sposób strach.-
- W czym ona jest silna?-
- To wnuczka Spencera. To jest właśnie jej siła. Jej geny. To, co po nim odziedziczyła. Nigdy nie spotkałam lorda, ale wiem, że przed Ozwellem Spencerem ludzie padali na twarz. Że błagali go na kolanach o życie. I to nie tylko ludzie, którzy mieli obiektami doświadczalnymi. Przed Meredith Spencer ludzie też padają na kolana. Dla Moracha nie ma Boga, jest tylko ona. Ona jest jego największą świętością. To jej powinniśmy się najbardziej bać.-
- Cholera, Agnes, ty jak już zaczniesz gadać...- westchnęła Rosie.- A my mamy na karku Weskera, i kto wie, czy nie jeszcze Umbrella Force.-
- Nie możemy tak stać bezczynnie, bo nas dorwą.- powiedziała Jill.
- Obawiam się, że Umbrella Force, to dopiero będziemy mieć na karku. Znając Moracha, goni nas tylko Wesker, a armia pewnie udała się opanować sytuację w Sektorze 19.-
- Już ja to znam takich, co to mieli "opanować sytuację".- mruknął Chris.
- Nie czas teraz na ironię! Ruszajcie się, idziemy!- to mówiąc Agnes powoli ruszyła uliczką.


*

Elliot Morach płakał. Po raz pierwszy w swoim dorosłym życiu. Powiedział jej to; powiedział, że zamieni się w bezmózgą istotę, że umrze. To była jego kara. Zaniedbał swój obowiązek wobec niej i teraz musi patrzeć, jak ona umiera. Nie, źle. Nie obowiązek wobec niej, ale wobec lorda. Morach nie chciał nawet myśleć, co by się stało, gdyby lord żył i gdyby się o tym dowiedział. Zapomniałby, że on, Elliot Morach, jest jego prawą ręką, i pewnie skazałby go na jakieś okrutne męki. Albo może sam by go zabił? Albo kazałby z niego zrobić obiekt doświadczalny? Lub, co byłoby najgorsze, kazałby pobrać z jego mózgu Beta Hetero Noadrenalinę. Ale mimo wszystko nie tego Morach bał się najbardziej. Najbardziej przerażała go jedna myśl: że jest przywiązany do nieprawdziwej Meredith. Kochał spokojną, cichą, ułożoną Meredith. Ale dopiero teraz to zrozumiał, że to nie ona, że ona taka nie jest. Zrozumiał, że to dzięki wirusowi, ujawnia się jej prawdziwe oblicze. I że wkrótce ona będzie taka przez cały czas. Jego rozmyślania przerwał sygnał interkomu.

- Panie prezydencie, członkowie zarządu upominają się spotkania z panem.- przemówił cienki kobiecy głosik.

Morach ciężko westchnął.

- Powiedz im, że nie mam czasu, Annabel.-
- Ale panie prezydencie, przyjechali prezes z Francji, pan Lemierre i prezes z Syberii, pan Yarofev.

Morach zadrżał

- "Oni żyją?..."- pomyślał przerażony.- "Przecież kazałem zniszczyć ich bazy, a ich samych zabić."
- K- każ i- im z- zebrać się w-w pok- koju konferencyjnym.- powiedział drżącym głosem.

Był zaszokowany. Oni przeżyli i na pewno wiedzą, że to ja kazałem ich zabić. A jeśli wiedzą o Alexii? Zarząd składa się z zaufanych ludzi lorda i Edwarda Ashforda, co będzie, jeśli oni się dowiedzą? Morach wyjął cygaro i je zapalił. Starał się zebrać myśli, myśleć nad tym, co powie. Ale w głowie miał chaos, nic nie przychodziło mu go głowy. Pomyślał jak bardzo jest mu teraz potrzebny Wesker. Ale Weskera teraz nie było, musiał działać sam.

- Panie prezydencie, zarząd już się zebrał i oczekuje na pana.- usłyszał dochodzący z interkomu głos swojej sekretarki.


*

Pokój konferencyjny mieścił się na ostatnim, najwyższym piętrze Budynku Głównego. Była to duża sala, cała obita w wysokojakościowym drewnie. Środek sali zajmował potężny okrągły stół z krzesłami ustawionymi wkoło. Naprzeciwko drzwi, po drugiej stronie stołu, znajdowało się ogromne krzesło, które wyglądało jak tron, a za nim na ścianie, widniało ogromne logo Umbrelli. W każdym kącie stał ubrany na czarno, uzbrojony mężczyzna. Kiedy Morach wszedł, większość zgromadzonych wstała. Był to wyraz szacunku i uznania dla prezydenta Umbrelli. Morach zanotował, że oprócz prezesów z Francji i Syberii, są tu jeszcze szefowie innych, nieistniejących już baz. To jeszcze bardziej go przeraziło. Zajął miejsce na krześle przeznaczonym dla niego i powiedział:

- Witam zgromadzonych na 48 zgromadzeniu zarządu. Zwołałem to zebranie, gdyż doszły mnie słuchy, iż panowie mają jakieś ważne sprawy do omówienia.-
- Owszem.- jeden z mężczyzn wstał. Był do profesor Jones, przyjaciel lorda Spencera..- Sytuacja naszej korporacji jest beznadziejna. Nasze serca drżą o jej los. Jest to ostatnia nasza baza, która wybudowana została jeszcze z rozkazu świętej pamięci lorda Spencera. Dziś dowiadujemy się, że nasi wrogowie numer jeden Jill Valentine, Chris Redfield i Rebecca Chambers zostają schwytani, ale udaje im się uciec. Na dodatek, pomaga im więzień P- RM 45, nasz najcenniejszy obiekt doświadczalny i dr Agnes Capman, szef Sektora 5. Najgorsze jest jednak to, iż w Sektorze 19 ma miejsce wybuch epidemii. Jakie działanie zamierza pan podjąć w tej sytuacji?-
- Już podjąłem.- rzekł Morach.- W poszukiwanie naszych wrogów numer jeden wysłałem Alberta Weskera, człowieka o niesamowitych możliwościach, a do Sektora 19 wysłałem Umbrella Force. Cóż więcej mam zrobić?-
- Już raz wysyłaliśmy oddział żeby spacyfikował ogarnięte epidemią laboratorium.- zauważył kolejny człowiek. Tym razem był to prezes Fisher z Kanady.-
- Chodzi panu o Ul?- spytał Morach.- Cóż, nie ja wtedy byłem prezydentem, ale jak mogłem odradzałem panu Ashfordowi wysłanie do Ula tej sklerotyczki.-

Morach dobrze wiedział, że trafił w czuły punkt wszystkich sojuszników Alfreda Ashforda. Wysłanie 7- osobowego zespołu do wielkiego laboratorium, ogarniętego epidemią Ula było kompletną klęską.

- Nie chodziło mi akurat o Ul..- warknął Fisher.- Tylko o Spencer Estate.-
- To też nie moja wina.-

Wtem wstał Lemierre prezes francuskiej filii. Serce Moracha załomotało. Przeczuwał, co się zaraz stanie.

- Odsuńmy się na chwilę od tematu Ula i Spencer Estate.- zaczął- Przyjechaliśmy tu, żeby opowiedzieć o czymś szanownej radzie. I szacownemu prezydentowi.- tu Lemierre skłonił się głęboko w stronę Moracha. Morach jednak wiedział, iż był to fałszywy gest.- Wiadomo, iż bazy we Francji i na Syberii już nie istnieją. Zostały zamknięte z przyczyn politycznych. Ale to wersja oficjalna. Tak naprawdę do naszych filii przyjechali posłańcy od pana Moracha, z rozkazem poddania się. Zostaliśmy przyparci do muru. Wypełniliśmy ich rozkazy, pozabijaliśmy lub pozwalnialiśmy swoich ludzi, zamknęliśmy nasze siedziby. Ale wkrótce po tym okazało się, że nie było to jedyne zadanie łączników. Mieliśmy zostać straceni. Cudem udało nam się ujść z życiem, ja uciekłem ze swojej bazy, a prezes Yarofev ze swojej. Uszliśmy z życiem, a na dodatek staliśmy się bogatsi w wiedzę. Dowiedzieliśmy się bowiem- Francuz zaczął mówić głośnym, donośnym głosem.-... iż to prezydent Morach jest winien śmierci świętej pamięci Alexii Ashford!-

Po sali przeleciał lekki szum. Morach otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale poczuł jak głos grzęźnie mu w gardle. Nie mógł wydusić z siebie ani słowa.

- To niemożliwe!- wrzasnął jakiś mężczyzna.- Czy pan wie, kogo pan oskarża, prezesie Lemierre?!-
- Mamy dowód!- zagrzmiał prezes Yarofev, wstając i wyciągając jakąś kartkę.- To jest dokument podpisany przez Elliota Moracha; to jest wyrok śmierci na nas!-

Yarofev podszedł do Moracha, podetknął mu dokument pod nos i zapytał:

- Czy to jest pana podpis, panie Morach?!-

W sali panował chaos. Wszyscy krzyczeli, wręcz wrzeszczeli. Morach czuł, że tonie i że nie ma czego się chwycić, nawet przysłowiowej brzytwy. Wtedy uciszył wszystkich profesor Jones. Wsparł się na rękach o stół i powiedział:

- Jeżeli okaże się prawdą to, co powiedzieli prezesi Lemierre i Yarofev, będziemy musieli surowo ukarać pana, prezydencie Morach. Proszę nie pogarszać swej sytuacji i odpowiedzieć na pytanie: czy to pan wydał wyrok śmierci na Alexię Ashford i czy jest to pana podpis?-

Nagle wielkie, dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się z hukiem i sali wkroczyła Meredith.

- Jeszcze nie widziałam nigdy, żeby ktokolwiek kwestionował rozkazy prezydenta Umbrelli- krzyknęła.

Zapanowało śmiertelne milczenie. Członkowie zarządu pobledli i osunęli się na krzesła. Jedynie prezesi stali i śmiało patrzyli się na Meredith.

- Kim jest ta kobieta?!- krzyknął zdziwiony Fisher.

Meredith powoli ruszyła wzdłuż stołu. Wszyscy skupili uwagę na niej. Zatrzymała się dopiero obok fotela Moracha. On zaś wstał, a ona weszła na krzesło. Wszyscy patrzyli na nią przerażeni.

- Kim jestem?- powiedziała.- Nazywam lady Maredith Margot Evelyn Spencer- Brayerson. Jestem wnuczką Ozwella E. Spencera.-
- O Chryste...- jęknął Yarofev.
- Tu wszyscy się mnie boją.- stwierdziła.- Wszyscy, bez wyjątku. A wy patrzycie na mnie bez trwogi. Czy wiecie, że mój dziadek karał za to śmiercią?-

Meredith powiodła wzrokiem po zgromadzonych. Wszyscy wyglądali na śmiertelnie przerażonych, niektórzy wyglądali jakby zaraz mieli dostać zawału serca, inni byli przeraźliwie bladzi. I każdy z nich bał się jej.

- Profesorze Jones, profesorze Phillips, doktorze Belluci, profesorze Fogg, profesorze Nikiforov, doktorze Renier, proszę panów o opuszczenie pokoju konferencyjnego.- poprosiła.

Starszyzna szybko i skwapliwie wypełniła polecenie i nikt nie miał wątpliwości czemu to akurat ich wyprosiła Meredith- byli to ludzie z ramienia lorda Spencera.

- Żyję na tym świecie 16 lat.- zaczęła.- Dla jednych to dużo, dla drugich to mało. Krew z krwi, ciało z ciała, kość z kości jestem wnuczką lorda Spencera. I od 5 lat jest we mnie owoc badań Alexii Ashford. Tak panowie, wnuczka lorda Spencera, człowieka, który stworzył Wirusa Matkę, jest zarażona wirusem T- Veronica. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, można by rzec. Ale ja pamiętam, jak przed sześcioma laty mój sławny przodek przyprowadził mnie na zebranie zarządu i w jego obecności wstrzyknął mi antyciało. To dlatego przetrwałam 6 lat w tym wirusem w krwioobiegu i nie zamieniłam się w zombie. Choć wkrótce antyciało się podda i to się stanie, raz na zawsze stracę świadomość, minie jeszcze trochę czasu. Jak na razie mam wielką siłę fizyczną i psychiczną, wirus pokonuje moją chorobę umysłową, panowie przecież dobrze wiedzą że jestem schizofreniczką. Jak na razie jestem nadczłowiekiem i póki żyję, Elliot Morach jest prezydentem Umbrella Incorporation i to on wydaje rozkazy. To on jest panem waszego życia. To on skaże was na śmierć, kiedy będziecie stawiać opór. Pytacie czy to on zabił Alexię Ashford. Tak, zrobił to. I nawet sobie nie wyobrażacie, wy psy Ashfordów, jaka jestem mu za to wdzięczna! Przez cały okres trwania Umbrelli korporacją władali Ashfordowie. Edward, Alexander, Alfred, Alexia. Słabi psychicznie , nieodporni. Edward- do końca niepewny czy robi dobrze, Alexander- żyjący w cieniu ojca, zapatrzony w swego przodka, założycielkę rodu Veronicę Ashford, Alfred- upośledzony i ułomny kretyn, a na dodatek transwestyta i Alexia- dumna, wyniosła, pewna siebie. I lekceważąca mnie. Teraz nadeszła nowa era dla Umbrelli: czas Spencerów. Umbrella upadnie, by powstać w chwale Spencerów. Bo sami powiedzcie: kto wynalazł Wirusa Matkę?-

Cisza. Wszyscy stali zaszokowani.

- NO KTO STWORZYŁ WIRUSA MATKĘ, WY NIEMI IDIOCI?!- ryknęła Meredith.
- Ozwell Spencer...- wszyscy odpowiedzieli szeptem.
- Dokładnie.- uśmiechnęła się słodko.- Niniejszym uważam 48 zgromadzenie zarządu za zamknięte. Elliocie, oddaje zdrajców w twoje ręce.-
- Jakich zdrajców?!- krzyknął zrozpaczony Fisher.
- Was.- wyjaśniła Meredith.- Zdradziliście swojego szefa. Więc, jakie jest twoje orzeczenie Elliocie?-

Morach stał jednak zszokowany, niezdolny do wydania jakiegokolwiek wyroku.

- Pozwolę sobie więc wydać orzeczenie w imieniu pana Moracha. Smith.- Meredith zwróciła się do jednego z goryli stojących w rogu sali.- Zabij ich.-
- Nie, nie, proszę...- jeden z prezesów padł Meredith do stóp.- Ja nie chcę umierać!-

Meredith tylko uśmiechnęła się i uderzyła mężczyznę tak, że ten aż przeleciał na drugą stronę stołu. Jeden z członków zarządu złapał się "za serce" i zaczął krzyczeć.

- Mówiłam wam, że jestem nadczłowiekiem.- to mówiąc Meredith wraz z Morachem opuściła salę konferencyjną.

Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, dobiegły ich przerażające wrzaski i strzały.


*

To był fakt, Meredith Spencer kazała zabić członków zarządu Umbrella Inc., oraz 10 szefów zagranicznych filii korporacji. Morach siedział przy jej łóżku. Ona sama spała po ciężkim ataku i on wiedział, że gdy się obudzi, znowu będzie tą słodką Meredith i będzie się bała tego, co zrobiła. Morach zastanawiał się nad tym, co powiedziała: "Umbrella upadnie, by powstać w chwale Spencerów." Przedtem tylko zastanawiał się nad tym, ale teraz już to wiedział, Umbrella umiera i nic nie da się zrobić, by ją uratować. Najbardziej niepojęte było dla niego to, że wszystko to stało się jednego dnia. Wszystko zaczęło się od tego, że S.T.A.R.S. trafili do Base 21, potem ich ucieczka, wybuch epidemii w Sektorze 19, słabnąca siła antyciała na wirusa... Morach wstał i podszedł do komody, na której stało zdjęcie lorda Spencera. Spojrzał na nie, ale po chwili odwrócił wzrok: bał się tego potępiającego spojrzenia. Morach zerknął na Meredith. Spała niespokojnie, co chwilę się rzucała i coś szeptała.

- Smith.- powiedział.
- Tak, panie prezydencie?- zapytał stojący dotychczas cicho w kącie ochroniarz, ten sam, któremu Meredith kazała zabić zarząd.
- Pilnuj jej.- rozkazał Morach.-Gdyby coś było nie tak, wezwij mnie. Tymczasem idę odpocząć.
- Tak jest, panie prezydencie!- krzyknął Smith i otworzył drzwi wychodzącemu Morachowi.


*

Tymczasem Wesker zdążył już przebyć szmat drogi za uciekającymi Jill, Chrisem, Rebeccą, Agnes i Rosie. Był nieświadomy tych wszystkich dramatycznych wydarzeń w Budynku Centralnym , ale teraz nic go nie obchodziło, chciał tylko dopaść ich.

- "Tak, dopaść Rodriguez"- myślał.-" I zabić ją tak, jak ona zabiła Adę."


*

- To tu.- powiedziała Agnes, zatrzymując się przed ogromnymi żelaznymi drzwiami.- Sektor 19.-
- Ja już nie mam siły.- jęknęła Rebecca.- Przeszliśmy chyba z 10 km! Muszę chwilę odpocząć.-
- Jak zamierzasz się tam dostać?- zapytała Rosie.
- Tu jest właśnie problem. Jeżeli moje przypuszczenia co do Umbrella Force okażą się prawdziwe, to system będzie odblokowany.-
- To znaczy, lepiej dla nas żeby był zablokowany.- mruknęła Jill.
- Gdyby była inna droga, wybrałabym ją bez wahania. Ale to jest jedyna droga do tego szybu.-
- Słowem pan Spencer trochę nie pomyślał, budując go.-
- Dokładnie.- westchnęła Agnes.
- Zombie mogły się już wydostać stąd.- zauważyła Rosie.- I to nie tylko zombie. Huntery tak normalnie sobie chyba po ulicach nie hasają.-
- To prawda. Może to oznaczać, iż wirus rozprzestrzenił się już na inne sektory. Gdyby tak było... to nie ma już dla nas ratunku.-
- Dla nas?- spytał Chris.
- Nie.- powiedziała cicho Agnes.- Dla innych badaczy. Widzieliście Jessicę? Widzieliście, co się z nią stało?-
- Widziałam.- odezwała się Jill.- Wybacz, że to powiem, ale wcale mi nie będzie żal tych ludzi którzy pracują nad tymi wirusami. Kiedy obywatele Raccoon City pozamieniali się w zombie, a samo miasto obróciło się w ruinę, to nikt tego nie żałował, a rząd nie wahał się zrzucił bomby atomowej żeby zatrzeć wszelkie ślady, a przy okazji uciszyć mnie raz na zawsze.-
- Wchodzimy?- ponagliła Rosie.

Agnes podeszła do wrót. Obok nich znajdował się mały czytnik linii papilarnych. Dr Capman położyła na nim dłoń.

- Nie mogę odblokować systemu.- rozległ się głos komputera.- System odblokowany. Czy mam zablokować system?-
- Są tam...- szepnęła Jill.
- Nie.- powiedziała Agnes.- Otwórz drzwi.-
- Zagrożenie biologiczne. Zagrożenie biologiczne.- poinformował komputer.
- Co to jest?- zdziwiła się Rebecca.- Komputer czy człowiek?-
- Otwórz drzwi.-
- Wymagane jest hasło. Podaj hasło. Zagrożenie biologiczne.-

Agnes wzięła głęboki oddech. Starała się przypomnieć sobie kod.

- Podaj hasło. Zagrożenie biologiczne.- ponaglił komputer.
- O1920S- powiedziała wolno Anges.
- Potwierdzam hasło. Otwieram drzwi. Zagrożenie biologiczne.-

Wrota rozsunęły się z trzaskiem. Wszyscy spojrzeli po sobie i weszli do środka.


*

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Wszyscy aż się wzdrygnęli, dźwięk był tak donośny, wydawało się, że te drzwi zatrzasnęły się raz na zawsze. Na parterze Sektora 19 mieściło się biuro. Teraz panował tu niesamowity bałagan. Biurka i krzesła leżały poprzewracane, dokumenty walały się po podłodze.

- Co to było?- zapytała Jill wskazując na drzwi.
- Chodzi ci o komputer?- Agnes odwróciła się w jej stronę.- To zwykła maszyna, bez sztucznej inteligencji, robi tylko to, co ma zaprogramowane.-
- Ale nie chciała nas wpuścić.- zauważyła Jill.
- To prawda. Każdy z tych komputerów jest przystosowany żeby zachować bezpieczeństwo w czasie zagrożenia biologicznego. Ale wystarczy podać hasło. Datę urodzin Ozwella Spencera.-
- To też jest hasło na odblokowanie systemu?-
- Nie. To względy ostrożności. Na noc zablokowuje się system, żeby nikt nie mógł wejść.-
- Wybaczcie, ale nie rozumiem, o co wam chodzi.- wtrąciła się Rebecca.

Jill przewróciła oczami i powiedziała:

- Posłuchaj, blokada systemu to coś jak blokada klawiatury w komórce. Nie możesz nic zrobić. Kiedy znasz hasło, system włącza zasilanie; tu wszystko jest zmechanizowane i potrzebuje prądu. Potem czytnik czyta twoje linie papilarne i cię wpuszcza. Nawet jakby komputer rozpoznał twoje dane, to cię nie wpuści, bo nie ma prądu. Rozumiesz?-

Rebecca pokiwała głową, ale widać było po niej, że nie zrozumiała dużo.

- Technologia Umbrelli jest na bardzo wysokim poziomie.- stwierdziła Agnes.
- Właśnie.- odezwała się Rosie.- Gdybyście zobaczyli jakie oni tu mają systemy łączności... To, co miałam w R.P.D. to nawet tym maszynom stąd do pięt nie dorasta.-
- Dużo osób zna hasło na odblokowanie systemu?- Chris powrócił do tematu systemu.
- Nie.- zaprzeczyła Agnes.- Zna go Morach, Meredith, ja, zarząd, kilku innych naukowców i musiał je znać Colin, skoro tu wszedł.-
- Colin? Ten Murzyn?- chciała się upewnić Jill.
- Tak. Morach wysłał jego oddział żeby opanowali tu sytuację. Nikt nie chce mieć w Base 21 drugiego Ula.-
- Co to jest?- zapytała Rebecca.
- Ul był jednym z największych ośrodków badawczych Umbrelli.- zaczęła tłumaczyć Rosie.- Mieścił się pod Raccoon City. Można było się dostać do niego podziemnym pociągiem, który wychodził ze Spencer Estate. Tuż przed tym jak wysłano was w góry, miał tam miejsce wybuch epidemii, to było chyba w maju... Komputer centralny ze sztuczną inteligencją, Czerwona Królowa, pozamykał wszystkie drogi wyjścia, nie pozwalając tym samym nikomu z żywych na ucieczkę. Wtedy Umbrella wysłała 7- osobowy oddział komandosów, którzy mieli opanować sytuację. W tym czasie większość osób już zmarło lub zostało zarażonych. Również i sami członkowie zespołu padali jeden po drugim. Jedna z komandosów została zarażona i komputer nie chciał jej wypuścić, mimo iż jeszcze była żywa.-
- I co się stało...?- spytała cicho Rebecca.
- Musieli ją poświęcić.- wtrąciła się Agnes.
- Ile osób przeżyło?- Jill wyglądała na zszokowaną przez podobieństwo historii tych komandosów do historii S.T.A.R.S.
- Jedna.- westchnęła Rosie.- To była kobieta, która była szefem tego zespołu. Kiedy dostała rozkazy, nie pamiętała niczego ze swojej przeszłości, nawet tego jak się nazywa. Oni mówili na nią Alice, ale mnie przedstawiła się jako Janus Prospero.-
- Gdzie ją poznałaś?-
- Pracowałam przecież w Ruchu Oporu. Kiedyś się tam spotkałyśmy. Opowiedziałam jej waszą historię, ona mi swoją. Okazało się, że ona i Jill uciekały z Raccoon mniej więcej w tym samym czasie.-
- Nikogo tam nie spotkałam.- Jill pokręciła głową.
- Taaak...- zamyśliła się Agnes.- To wszystko jest bardzo smutne, ale jeżeli się nie ruszymy, to albo zabiją nas zombie, albo dopadnie nas Wesker.-
- Więc prowadź.- Chris wzruszył ramionami.-

Agnes przeszła przez salę, omijając powywracane rzeczy.

- Trzymajcie broń w pogotowiu.- krzyknęła.

Rosie i Rebecca ruszyły za nią, jedynie Chris zatrzymał na chwilę Jill.

- Ufasz jej?- zapytał, wskazując głową w stronę Agnes.
- A czy coś innego mi pozostaje?- westchnęła.- Jeżeli Rosie jej ufa... to chyba naprawdę jest warta zaufania.-
- A jeśli nas oszukuje? Jeśli tam nie ma żadnego Harriera?-
- Ale czemu miałaby to robić? Myślisz, że... jest w zmowie z Morachem?-

Chris pokiwał głową, a Jill spojrzała w bok i zobaczyła, że Agnes, Rebecca i Rosie czekają na nich przed windą.

- Chodźcie!- wrzasnęła Rebecca.- Co wy tam robicie?-

Rosie powiedziała coś, czego jednak ani Jill, ani Chris nie usłyszeli, ale u Rebecci i Agnes wywołało śmiech.

- Co jest na następnym piętrze?- spytała Jill wchodząc do windy.
- Prowadzono tam głównie badania nad jednym z naszych leków, Adravilem.- odpowiedziała dr Capman.
- Ta maść?- upewniła się Rebecca.
- Tak. Oprócz zombie nie powinniśmy się niczego innego spodziewać.-
- "Niczego innego?"- krzyknęła Rosie.- Agnes, ty chyba nigdy nie spotkałaś bandy zombie! -

Agnes nic nie odpowiedziała, tylko nacisnęła przycisk z cyfrą 4. Jednak winda zatrzymała się na piętrze drugim, na monitorze nad drzwiami pojawił znak oznaczający zagrożenie biologiczne, a z głośników umieszczonych obok niego popłynął głos:

- Zagrożenie biologiczne, uwaga, wykryłem wirusa T- Veronica.-

Agnes zignorowała to i ponownie nacisnęła przycisk.

- Uwaga, włączam zasilanie awaryjne.-
- Co się dzieje?- przeraziła się Jill.
- Zasilanie siada.- warknęła.- Komputer, podaj ile procent energii jest dostarczane do Sektora 19.-
- 50%. Wyłączam dopływ prądu do windy. Zasilanie 50%-
- Otwórz drzwi- zażądała Agnes. Drzwi windy rozsunęły się.
- Uwaga, zagrożenie biologiczne.- powtórzył komputer.

Teraz już wszyscy go zignorowali i wyszli na zewnątrz. Drzwi zasunęły się za nimi.

- Jak dostaniemy się teraz na wyższe poziomy?- zdenerwowała się Jill.- Czemu pozwoliłaś tej maszynie odciąć zasilanie?-
- Nie słyszałaś?!- zirytowała się Agnes.- Zasilanie zostało wyłączone i komputer musiał włączyć zasilanie awaryjne.-
- Czemu on odciął zasilanie windy?-
- Żeby dostarczyć prąd do innych urządzeń. Ja nie mam władzy nad tym komputerem, on jest tak zaprogramowany!-
- To co z tego?!- wrzasnęła Jill.- Jak teraz wejdziemy na wyższe poziomy!-
- Nie słyszałaś o schodach?!-
- Kto kazał mu wyłączyć ten pieprzony prąd?!-
- A SKĄD JA MAM DO CHOLERY WIEDZIEĆ?!- ryknęła Agnes.
- Zwariowałyście?!- Rosie postanowiła rozdzielić Jill i Agnes.- Będziecie się tu kłócić?!-
- To jasne, że Morach kazał wyłączyć zasilanie.- wtrącił się Chris.- Chce nam przeszkodzić.-
- ...ale zapomniał o zasilaniu awaryjnym.- dokończyła Jill która rzuciła mordercze spojrzenie w stronę Agnes.
- Dokładnie.- powiedziała dr Capman.

Podczas gdy Jill i Agnes kłóciły się, Rebecca ruszyła w stronę metalowych drzwi, które otwierały drogę do głównego laboratorium na drugim piętrze. Czytnik linii papilarnych był roztrzaskany a same skrzydła drzwi były lekko rozsunięte. Rebecca wsunęła rękę w szparę i rozsunęła je do końca. Przed nią ukazał się widok supernowoczesnego laboratorium, wypełnionego urządzeniami najnowszej generacji. Weszła do środka, minęła przewrócony stół... i zamarła. Oto na podłodze leżały kompletnie zmasakrowane ciała komandosów, zapewne tych, którzy mieli spacyfikować Sektor. Ich czarne kombinezony były zbryzgane krwią, tak samo jak ich broń. Jedni leżeli w jakichś agonicznych pozycjach, a inni leżeli na wznak. Rebecca poczuła, że chce jej się wymiotować. Odwróciła się pobiegła do swoich towarzyszy. Kiedy wpadła do pierwszego pomieszczenia Jill i Agnes nadal wrzeszczały na siebie, a Rosie i Chris starali się je uspokoić.

- Słuchajcie...- szepnęła Rebecca. Nie potrafiła powiedzieć nic ani o pół tonu głośniej. Nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Tam...- zaczęła ponownie, ale gdy zauważyła że reszta jest zaprzątnięta kłótnią Agnes i Jill, zebrała się w sobie i krzyknęła na cały głos:
- Słuchajcie do jasnej cholery, tam są martwi ludzie!!!-

Wtedy wszyscy spojrzeli na nią. Rebecca była roztrzęsiona.

- Co tam jest?- odezwała się nieśmiało Agnes.
- Nie słyszałaś?!- zdenerwowała się Jill.- Martwi ludzie!-

To mówiąc pociągnęła za sobą Chrisa i razem weszli do laboratorium. Widok rzezi przeraził ich. Po chwili dołączyły do nich Rosie, Agnes i Rebecca.

- Chryste...- wyjąkała Agnes.- Co tu się stało?-
- Przekleństwo Spencer Estate...- odezwał się czyjś głos. Wszyscy odwrócili się i ujrzeli Colina, szefa Umbrella Force. Chwiał się na nogach, jego głowa była cała we krwi, a w ręce trzymał zakrwawiony Desert Eagle.
- Colin.- powiedziała spokojnie Agnes.- Odłóż tę broń.-
- Nie.- syknął Colin.- Powybijam was. Prezydent mnie za to nagrodzi.-
- Połóż to.- zażądał Chris.

Colin zaczął podchodzić w ich stronę. Na jego twarzy malował się wyraz szaleństwa.

- Powybijam was...- powiedział z tryumfem.
- Nie zabijesz mnie.- Agnes stanowczo spojrzała na niego.- Nie zrobisz tego.-
- A czemu by nie? Zdradziła nas pani, dr Capman. Jest pani zdrajcą!-

Colin strzelił, jednak nie w stronę Agnes, lecz do Rosie. Pocisk ugodził ją w ramię, ale ona bynajmniej się tym nie przejęła.

- Patrz.- Rosie pokazała Colinowi zranioną rękę.- Bo drugi raz tego nie zobaczysz.-

Rzeczywiście było na co patrzeć. Rana goiła się na ich oczach, aż w końcu zniknęła całkowicie. Komandos patrzył wystraszony na to widowisko, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Tę sytuację wykorzystała Jill, która wystrzeliła do niego dwa pociski w Mine Thrower, które zraniły go w brzuch. Colin zgiął się w pół i padł na podłogę. Wszyscy cofnęli się o kilka kroków, gdy pociski rozerwały ciało komandosa. Poszczególne części jego ciała zostały rozrzucone na boki. Rebecca odwróciła się i zaczęła wymiotować.

- O mój... AAAA!!!- Jill wrzasnęła, gdy poczuła że coś łapie ją za kostkę. Odwróciła się i zobaczyła czołgającego się zombie- komandosa, z zakrwawioną twarzą i rękami. Wtedy jak na komendę wszyscy pozostali martwi żołnierze zaczęli się podnosić.

Jill była w szoku, ale zdobyła się żeby podnieść broń i strzelić do zombie. To samo zrobiły Rosie i Agnes. Pociski z Mine Throwerów wybuchały dopiero po kilku sekundach, a strzały Agnes z beretty były za słabe, więc zombie zamiast ubywać, zaczęło przybywać. Chris niewiele myśląc rzucił się w stronę miejsca, gdzie Colin zostawił swój Desert Eagle i podniósł go z ziemi. Dołączył do reszty i zaczął strzelać do potworów. Celne strzały sprawiały, że głowy zombie po prostu wybuchały. Po kilku sekundach jednak zabrakło mu naboi, tak samo Agnes. Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna, gdy Jill spostrzegła jakiś pojemnik z gazem na jednej ze ścian.

- Ukryjcie się!!!- krzyknęła. Wycelowała w puszkę i... rozległ się przerażający huk i zombie wyleciały w powietrze. Również Jill została odrzucona do tyłu przez siłę wybuchu.
- Nic ci nie jest?- Chris podbiegł do Jill, która leżała oparta o ścianę.
- Nie...- jęknęła.- Jestem tylko trochę... obolała.-
- Świetna akcja.- zauważyła Rosie.- Oby tak dalej!-
- Musimy przeszukać ciała tych zombie, których nie rozerwało.- postanowił Chris.- Może znajdziemy jakiś magazynki.-

Wszyscy zabrali się do przeszukiwania ciał. Chris podejrzewał słusznie, myśląc, iż komandosi mają przy sobie naboje. Razem znaleźli 3 pudełka naboi do beretty, które zabrała Agnes, 3 paczki naboi do Magnum i samo Magnum , które zabrała Jill, 2 paczki naboi do M16, karabin, które zabrał Chris i Desert Eagle które wzięła Rosie. Oprócz tego mieli jeszcze 2 Mine Throwery i berettę.

- Te sukinsyny wreszcie się na coś przydały.- zauważyła Rosie.
- Chodźmy, zanim nas Wesker dorwie.- ponaglił Chris.
- Nie chcecie się ze mną spotykać?- rozległ się znajomy głos. Wesker.

Wszyscy odwrócili się. Wesker stał w wejściu i patrzył na nich. Zaśmiał się histerycznie i zdjął swoje okulary.

- Nawet mając taką broń, nie pokonacie mnie.- powiedział.- Ja jestem niezniszczalny.-


*

Morach siedział w swoim gabinecie. W otępieniu palił cygaro i spoglądał na portrety zawieszone nad drzwiami. Cygara pozwalały mu się uspokoić, wyciszyć. Zakażenie obejmowało coraz większe obszary Base 21. Cudo Umbrelli umierało.

- Panie prezydencie, profesor Jones do pana.- odezwał się interkom.

Morach wzdrygnął się.

- "Czego ten staruch chce?"- pomyślał.
- Niech wejdzie.

Profesor Jones wkroczył dumnie do gabinetu, gdy Morach nalewał sobie whisky. Postał jeszcze chwilę przy barku i zapytał:

- Napije się pan, profesorze?-
- Dziękuję.- odpowiedział chłodno Jones.- Musimy porozmawiać, panie prezydencie.-

Morach zaprosił profesora gestem dłoni by usiadł na sofie. On sam usiadł na wielkim fotelu naprzeciwko Jonesa.

- Domyślam się, w jakiej sprawie pan przybył.- powiedział wolno Morach.- Ale ja nie mogę odpowiadać za czyny panienki Spencer.-
- I też nie winię pana za ten incydent.- rzekł profesor.
- "Meredith kazała zabić pół zarządu, a on to nazywa incydentem".- zdziwił się Morach.
- Chodzi mi o naszą sytuację. Jest gorzej niż źle. Nie długo całe Base 21 będzie zakażone, a wtedy nie będzie już innego wyjścia, jak zniszczyć je. Powtarzam, nie będzie innego wyjścia. Musi pan coś zrobić. Jesteśmy w stanie agonalnym. Lord Spencer nigdy by tego panu nie wybaczył.-
- Wiem!!!- ryknął Morach.- Ale ja nie jestem idealny! Nie jestem lordem Spencerem! To mnie przerasta, wysłałem Umbrella Force żeby opanowali sytuację i Weskera żeby złapał zbiegów. Nie mogę zrobić nic więcej!-

Mimo tego nagłego wybuchu, profesor Jones zachował spokój.

- Więc niech pan przekaże władzę panience Spencer.- powiedział.
- Ona jest chora psychicznie.- wycedził Morach.
- Każdy Spencer jest genialny, czy zdrowy, czy nie. Śmie pan w to wątpić, panie prezydencie?-

Morach spojrzał na profesora. Miał ochotę go zamordować.

- Myśli pan, że o tym nie myślałem, profesorze?- syknął.- Że nie mówiłem jej o tym? Myślałem, mówiłem. Ale ona się zarzekała, że nie chce. Mam zrobić coś wbrew niej.-
- Nie wiem.- Jones wstał.- Ale ma pan coś zrobić. Dajemy panu godzinę.-

To mówiąc profesor wyszedł z gabinetu, zostawiając Moracha kompletnie załamanego i zdruzgotanego z dźwięczącym: "Dajemy panu godzinę" w uszach.


*

- NIE!!!-

Ten krzyk obudziłby zmarłego, ale obudził przynajmniej Smitha, który "czuwał" przy Meredith. Ta akurat obudziła się z krzykiem.

- Panienko!- krzyknął.- Co się stało?!-

Meredith spojrzała na niego otępiale. Dopiero po chwili dotarło do niej, co się dzieje i gdzie się znajduje.

- Nic...- szepnęła.- Miałam... koszmar. Która godzina?-
- 8 rano.- powiedział ochroniarz.
- Czy coś się wydarzyło, gdy spałam?-
- Myślę... że nic.- Smith spojrzał na nią dziwnie.
- Co to znaczy "myślę"!- oburzyła się.- Ty nie masz myśleć, tylko wiedzieć.-
- Tak jest, panienko.-

Meredith spojrzała na niego i wybuchnęła śmiechem. Ona mu mówi żeby nie myślał, a on odpowiada "Tak jest, panienko". Co za kretyn. Nagle ktoś zapukał do drzwi.

- Otwórz.- rozkazała Meredith. Agent posłusznie wypełnił polecenie. Do pokoju wszedł profesor Jones.
- Proszę wybaczyć, że przeszkadzam.- skłonił się nisko.- Ale muszę porozmawiać z panienką.-

Meredith była trochę zakłopotana. W końcu leżała w łóżku, a z takim gościem nie wypada rozmawiać leżąc. Z opresji wybawił ją Smith.

- Proszę usiąść, panienka się tylko ubierze.- to mówiąc podaj jej długi peniuar. Meredith zapięła się i wymownym spojrzeniem wyprosiła ochroniarza z pokoju.

Jones siedział na fotelu pod oknem, z którego rozciągał się widok na Base 21. Na stoliku przed nim stała duża drewniana figurka, przedstawiająca siedzącego człowieka. Profesor wziął ją do ręki.

- Widziałem ją gdzieś.- szepnął, gdy Meredith siadała naprzeciwko niego.
- Była w naszej rezydencji, ale przywiozłam ją tu. Dziadek przywiózł ją z jednej ze swoich afrykańskich podróży.- wyjaśniła.- W jakiej sprawie pan przybył?-
- Jako członek zarządu- zaczął.-... jestem zobowiązany donieść panience o bardzo złej sytuacji w Base 21.-
- Wiem o tym. Prezydent Morach już czyni starania w tej sprawie.-
- No właśnie... Prezydent Morach przez 6 miesięcy sprawowania władzy wykazał się jedynie nieudolnością i w związku z tym...-
- ...i w związku z tym chcecie pozbawić go urzędu?- dokończyła Meredith.
- Niedokładnie.- zmieszał się Jones.- Zwracamy się prośbą, aby namówiła panienka prezydenta Moracha do ustąpienia.-
- I kogo chcecie w zamian?- syknęła Meredith.
- Kogoś godnego tego stanowiska. Panienkę.-

Meredith pochyliła się do przodu i zajrzała w oczy starcowi. Były stanowcze, ale gdzieś czaił się lęk. Lęk przed nią.

- Nigdy.- warknęła.
- Panienko! Korporacja umiera, jest panienka naszą nadzieją!-

Na te słowa Meredith zaczęła się śmiać.

- Czy wy nie rozumiecie, że moja rola to odrodzenie Umbrelli? Chce żeby cały świat zobaczył, że kończy się era Ashfordów. Elliot jest częścią Umbrelli Ashfordów. O mnie nikt z zewnątrz nie wie. Kiedy nadejdzie koniec, zjawię się ja i wskrzeszę korporację.-

Profesor spojrzał przerażony na Meredith. Jej słowa były słowami szaleńca.

- I co się wtedy stanie z prezydentem Morachem?- spytał.
- Wtedy? Jeszcze nie wiem. Ale na pewno nie zrobię tego, co by wam odpowiadało najbardziej: nie zabiję go. To dzięki niemu uzyskałam tę moc, to on był przy mnie w najcięższych chwilach. To on głosował bym to ja otrzymała antidotum na wirusa. Nigdy się go nie pozbędę.-

Meredith stanęła nad Jonesem i spojrzała na niego swym morderczym spojrzeniem. Kiedy profesor patrzył na nią, wydawało mu się że widzi Ozwella Spencera. Merdith odziedziczyła po nim wzrok, przed którym uciekali nawet najsilniejsi ludzie w Umbrelli. Wtedy Meredith krzyknęła głośno i złapała się za prawą rękę. W tej samej chwili Jones zeskoczył z fotela i odsunął się od niej i do sypialni wpadł Smith. Obydwaj patrzyli na Meredith, która wiła się na podłodze, chowając pod siebie prawą dłoń. Po chwili uspokoiła się. Obydwaj odetchnęli z ulgą. Nie na długo. Podniosła głowę a potem powoli pokazała im dłoń. Jones wrzasnął, a Smith stał jak słup soli. Dłoń Meredith pokryta była błoną i dziwnymi łuskami, z miejsc, z których wychodzą palce sterczały długie ostre pazury, a jej paznokcie zamieniły się w szpony. Ochroniarz wybiegł z pokoju jak oparzony, a profesor stojąc "przyklejony" do okna jęczał "Chryste" i "O Boże" na przemian. Odwróciła się w jego stronę i wstała powoli.

- Widzi pan?- zapytała.- Przegrywam. Poddaję się. On mnie zwycięża.-

Podeszła powoli do niego. Starzec klęknął.

- Zdradziłem panią i pani dziadka.- szlochał.- Proszę mnie ukarać.-

Merdith podniosła swoją rękę. W chwilę później głowa Jonesa potoczyła się po miękkim dywanie, a krew lecąca z szyi zaznaczyła ciemnoczerwony ślad.

- Meredith...-

Odwróciła się i zobaczyła Moracha i trzech ochroniarzy stojących przy jej łóżku. Wszyscy trzęśli się jak galarety.

- Meredith.- Morach zaczął płakać.- Kochanie, nie umieraj.-

Ruszyła w ich stronę; goryle uciekli w popłochu, jedynie Morach stał i płakał.

- Posłuchaj mnie.- powiedziała, a on upadł jej do stóp.- Ewakuuj wszystkich zdrowych ludzi i sam uciekaj. Ja już przegrałam tę walkę. Pójdę za nimi i ukażę ich. Ich i Weskera. Zanim uciekniecie, każ Komputerowi włączyć system autodestrukcji. Obiecaj mi, że uciekniesz. Taka jest moja ostatnia wola.
- Nie mogę, Meredith!- krzyknął Morach.- Nie mogę ci na to pozwolić.-
- To jest moja ostatnia wola. Uszanuj to.- powiedziała.

Wyswobodziła się z jego objęć i wyszła z pokoju. Morach spojrzał na nią ostatni raz.

Pozwolił jej iść na śmierć.


Kontakt z autorem: rivabel@wp.pl.

 

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

X