RE Fans

Opowiadania


 

RE: THE MORNING MIST BY MAR55TIN
CHAPTER TWO



Brad siedział na ławeczce za domkiem, oglądając zachód słońca. Cała polana przed nim, drzewa, wzgórza wszystko było przysłonięte pięknym pomarańczowym światłem, tylko na niebie zaczęły się zbierać chmury, ciemne. "Oby nie zaczęło padać" pomyślał, i spuścił głowę. Przed oczami pojawiły mu się obrazy z przeszłości, zobaczył żonę która wydziera się na niego rzuca różnymi rzeczami które ma pod ręką. On próbuje ją uspokoić, lecz ta go tylko klapie po twarzy i dalej wrzeszczy. Brad tylko wstrząsnął głową by się pozbyć tych wspomnień albo chociaż na chwilę o nich zapomnieć. Wstaje i zmierza z powrotem do budynku, kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Spojrzał się w tym kierunku. Dochodził on z lasu coś się poruszało w cieniu drzew, nie mógł rozpoznać co to jest. A zresztą, nieważne dla niego to było, miał ochotę się napić czegoś mocnego, najlepiej ginu.

W sieni nikogo nie było, wszedł więc po schodach na górę, minął jeden pokój swoich klientów, cisza, drugi, cisza, trzeci, tak, tam wszyscy siedzą, wybuchy śmiechu, przedzierające się głosy, każdy chce być słyszany. "Wchodzić? Lepiej nie to nie moje towarzystwo". Odwraca się od drzwi i zmierza ku swojemu pokojowi. Otwiera drzwi, oślepił go blask słońca, "że też mi się trafił pokoju na zachód słońca, mogłem wcale nie wychodzić na zewnątrz". Rzucił się na łóżko, i zaczął spać.

Na zewnątrz już się ściemniło, co prawda jeszcze na horyzoncie widać poświatę pomarańczy, lecz na polance już się zrobiło tak ciemno, że swobodnie bez latarki przemieszczać się nie da. Mgła zaczęły wypływać z lasu i powoli zalewała polanę białym dymem.

Lily, aż ciarki po plecach przeszły jak się wpatrzyła w ten widok. Odwróciła się od okna i spojrzała na pokój, żeby pozbyć się dreszczy, oczy jej błądziły po ciepłych obrazach, lasu skąpanego w zachodzącym słońcu, łódek rybackich spokojnie stojących na lustrzanej tafli jeziora. Ktoś puka do drzwi.

- Schodzisz na dół ? - głos Jeff'a
- Zaraz zejdę tylko się przebiorę- powiedziała to chyba tylko po to by nie musieć się tłumaczyć, dlaczego teraz nie może zejść. Zna Jeff'a raptem trzy dni, a już wie o nim bardzo dużo. Usiadła sobie na łóżku, westchnęła i się położyła.
- Najchętniej to bym nie wstawała, aż do jutrzejszego obiadu - powiedziała do siebie.
- Ale ja na to kochanie nie pozwolę - głos Judy stojącej w drzwiach, mocno ją wystraszył, powiedziała to głosem słodkim, ale w uszach Lily ta słodkość zamieniła się w jakąś dziwną złowrogość.
- Jezu ! Kobieto chcesz bym na zawał trzepnęła przed dożyciem czterdziestki ?- powiedziała z ulgą w głosie.
- Wstawaj i choć na dół, weź ze sobą koc- mówiąc to podeszła do łóżka naprzeciwko posłania Lily, zdjęła koc z pościeli i wyszła z pokoju.
- Czekamy - dobiegł głos z korytarza.

Brunetka się lekko uśmiechnęła wstała zerwała koc i ruszyła w kierunku schodów.

W sieni stały dwie długie przytulne sofy, naprzeciwko siebie oraz dwa fotele, na czele. Na jednej sofie usadowił się Matt z Judy owinęli się kocem i gawędzili sobie cichutko, na drugiej siedział Clark rzysłuchujący się rozmowie Jeff'a i Brad'a, usadowionych na fotelach. Lily stanęła nad zakochaną parą.

- Widze, że impreza się kręci. - powiedziała z odrobiną ironii.
- Greg poszedł po sprzęt do swojego pokoju zaraz wróci - odparł Clark przeciągając się w kanapie.

Usiadła obok tłuściocha, spojrzała na dwójkę z przeciwka i spytała:

- Jak wycieczka?-
- Malownicza- odpowiedziała Judy patrząc na Lily, potem spojrzała na Matt'a i z powrotem na nią. Cała trójka na raz wybuchła śmiechem.
- Ooo słyszę że zaczyna się beze mnie, kto ma ochotę na schłodzone piwo- powiedział Greg schodzący ze schodów z całą skrzynią piwa.
- Uważam, że jak wy wszyscy jesteście jeszcze dzieciakami, to to wszystko należy się mnie- wyrwał się Bred.
- Dziwne w lesie mówiłeś, że jesteś abstynentem?- odezwał się Matt, wszyscy łącznie z Bredem wybuchli śmiechem.

Minęło już z półtorej godziny, wszyscy mieli dobre humory wszyscy się śmiali, pili gadali, wygłupiali się. Nagle drzwi się otworzyły i wchodzi starszy mężczyzna grubo po pięćdziesiątce, miał siwe włosy, trochę przestraszony na twarzy. Na plecach miał strzelbę, którą się najczęściej poluje na kaczki. Podszedł do okna wyjrzał przez nie, odwrócił się w stronę gości.

- Dobry wieczór - odparł, jego wyraz twarzy zmienił się na pełny wesołości - widzę, że ktoś pije tu w domu mojego brata beze mnie-
- Dobry wieczór, niech się pan do nas przyłączy, a przy okazji jestem Greg - podszedł do niegoz wyciągniętą dłonią, starzec złapał ją i potrząsnął - To jest Bred i Jeff - wskazał obydwu siedzących na fotelach - to jest Matt i Judy, Lily i Clark -
- Aha - odparł ciężkim głosem i zaczął się mrużyć oczy aby się lepiej przyjrzeć każdemu z osobna - miło mi ja jestem Richard, ktoś tu wspominał o tym, że można się przyłączyć ?-
- Ależ proszę - odrzekła Lily z nadmierną uprzejmością, podchwycił staruszek jej humor posłał jej wesoły uśmiech i usiadł obok niej.

Greg podał mu piwo i zaczął rozdawać każdemu po kolei. Richard otworzył swoją butelkę zębami co wywołało falę zachwytu.

- O kurde ty to się trzymasz na swój wiek - odparł Jeff
-Wypraszam sobie - i zaczął się śmiać

Towarzystwo się dobrze bawiło, śmiało, żartowało, rozmawiało, aż nagle temat zszedł do wydarzeń w pobliskich lasach.

- Mówię wam dzieciaki, jakiego pietra dzisiaj złapałem jak tutaj szedłem. Spacerowałem sobie tą uliczką, ciemna, jak zwykle o tej porze, ale zawsze jak dotychczas nią chodziłem, zawsze o tej samej porze, to żadnego stracha nie łapałem, ale dzisiaj. Dzisiaj...- zaczął się wyraźnie jąkać na myśl i tamtym wydarzeniu - ..dzisiaj było coś nie tak, kątem oka spostrzegałem jakieś ruchy, słyszałem jakieś dziwne nie podobne, do żadnego zwierzęcia jakie spotkałem, rzężenie. A co gorsze słyszałem jak coś się porusza za moimi plecami patrzyłem się w dół ulicy, ale nic nie zauważyłem było tak ciemno, że nikt by nic nie zauważył, ale czułem i słyszałem, jak coś się za mną włóczy, nie miałem dosyć odwagi by zawrócić albo chociaż poczekać i zobaczyć co to jest. Ciągle się obawiałem że coś wyskoczy z krzaków. To nawet nie były obawy to było przeczucie, dosyć silne.

Nagle coś stuknęło w okno, wszyscy podskoczyli, oprócz Brad'a.

- Co to było - Pisnęła Judy

Matt przycisnął ją bliżej siebie.

- W porządku pójdę sprawdzić, kto pójdzie ze mną ? - Brad się zerwał z miejsca
- Ja pójdę i tak chciałem się przewietrzyć - wstał Jeff.
- Zaraz wracamy -odrzekł przewodnik
- Weźcie to - staruszek podaje im strzelbę
- No, nie przesadzajmy, aż tak źle być nie może- odparł Jeff

Brad wziął strzelbę, bez przekonania, pewnie dla spokoju. Podchodzą do drzwi otwierają je. Jedna latarnia oświetla kawałek parkingu, stoją tam ciągle cadilac i van. Obydwoje wychodzą bardziej na zewnątrz. Nagle do ich uszu docierają gdzieś z oddali strzały, szczekania i co gorsze krzyki ludzi, wrzaski z bólu, paniki. Spojrzeli na siebie. I pobiegli w kierunku strzałów, zatrzymali się przed wejściem na polanę. Widać gdzieś w oddali błyski strzałów.

- Brad chyba powinniśmy im pomóc- odparł Jeff z podnieceniem w głosie. On spojrzał na niego i rzekł:
- Idź po broń, i sprowadź jeszcze kogoś -

Młody zerwał się z miejsca i ruszył w kierunku chaty. Wpada do środka i mówi:

- Ma pan może jeszcze jakąś...- przerywają mu strzały z podwórka, wszyscy się zerwali i podeszli do okien, Jeff wyszedł na zewnątrz. Brad strzelał jak opętany w kierunku polany i biegł z powrotem do budynku. Nagle z polany wyskoczyły trzy niezwykle wielkie psy. Jeden jednym susem wskoczyły na plecy Brada i wbił swoje kły w jego szyję. Zaczął straszliwie wrzeszczeć, dziewczyny w budynku zaczęły płakać i piszczeć, nie mogły na to patrzeć, ani tego słuchać, zatkały sobie dłońmi uszy przytuliły się do siebie i padły na ziemię. Dwa pozostałe psy, szybko potem dobiegły do niego, chwyciły go za nogi. Wywaliły go. Zaczęły mu je wyrywać. Wrzask Brad'a stał się nie do zniesienia, Matt się zerwał by poszukać jakiejś broni, zdjął maczetę ze ściany i już chciał wybiec na pomoc, ale zatrzymał się jak zobaczył co psy robią ich przewodnikowi. Jeden wyszarpał jego nogę i zaczął nią miotać po całym parkingu, drugi próbuje wyszarpać drugą, kolejny miotał się po cały jego tułowiu by znaleźć odpowiednie miejsce do wgryzienia się. Lecz on ciągle żył, wrzeszczał ile sił mu w płucach zostało, próbował się uwolnić od psa który zaczął wgryzać się w żołądek. Brad próbuje walić go pięściami. Nagle trzeci pies podbiega i odgryza mu kawałek przedniej czaszki razem z całą twarzą. Wrzask ucichł. Matt spojrzał na Jeff'a, tamten stoi osłupiały, chwyta go i wciąga do domku. Jeden pies zerwał się i ruszył w ich kierunku. Obydwoje wpadli do domku zamknęli drzwi i całym ciężarem swoich ciał do nich się przycisnęli. Nagle coś uderzyło w drzwi, tak mocno że ich odrzuciło, w tej samej chwili dwa psy wleciały przez okna, rozbijając szyby oraz rozszarpując fotel i łamiąc stół. Jeden z potworów rzucił się na Clarka drugi pognał w kierunku Grega, który stał przy Jeffie i Macie. Matt podnosi maczetę i z zamachu uderza psa w głowę, nie był zbyt szybki, gdyż ten zdążył się wgryźć w jego nogę. Chłopak wrzasnął i wypuścił z ręki broń, Greg szybko reaguje, podnosi ją i wali potwora po głowie. Jeff stojący cały czas w osłupieniu, nagle odzyskuje świadomość. Widzi jak jego kolega szlachtuje leżące zwierze, krew była wszędzie dookoła, wielka kałuża wokół bestii oraz plamy na ladzie, wrzaski i piski, nagle wpadła mu do głowy straszna myśl zwraca wzrok ku dziewczynom, widzi je skulone, siedzące razem w kącie, płaczące. Niecały metr od nich drugi pies rozrywa Clarka, który ciągle się wije i rzuca, krew pryska na wszystkie strony, wrzask chłopaka brzmiał jak krzyki niemowlaka.
- Matt, Greg tutaj szybko - zawołał Jeff

W tej samej chwili przez okno wleciał trzeci pies, wpadł on na niego i wgryzł się w jego bark. Starał się opanować i skupić, by celnie trafić psa pięścią. Nagle załamał się pod jego ciężarem i upadł. Zobaczył jak Greg walczy z psem który przed sekundą rozszarpywał Clarka, teraz robi uniki by nie zostać trafionym maczetą. Matt leży na podłodze, wrzeszczy cały czas, miał całą zakrwawioną nogę, rozszarpane spodnie z pod których wystawały kawałki wyszarpanego mięsa i kości. Nagle Greg usłyszał trzy strzały jeden za drugim, pies który wgryzał mu się w bark, zesztywniał i opadł, w bezruchu, lecz szczękę ciągle miał wgryzioną, zawył z bólu i zaczął się uwalniać usłyszał kolejne strzały, jęki bestii. Nastała cisza, którą przerywały tylko szlochy i płacz dziewczyn. Jeff uwolnił się w końcu z kieł bestii, wstał i od razu żołądek zaczął mu się skręcać oraz zaczęło mu się zbierać na wymioty. Clark leżał w wielkiej kałuży własnej krwi wszystko dookoła było nią zabryzgane, jego brzuch był rozwleczony na szerokość jakiś dwóch metrów, jelita, wątroba, żołądek wszystko leżało z dala od niego, żebra były powyłamywane, powykręcane, strzaskane. Na jego twarzy malował jeszcze się ból, jaki musiał przeżyć.

- Uciekajmy stąd ! - wrzasnęła Lily przez łzy
- Czy ten van jest twój ? - spytał Greg spoglądając na Richarda
- Tak- odpowiedział krótko i sucho

Wypuścił pistolet z ręki, i poszedł za ladę do pokoju w którym zniknęła pani Kittsy. Jeff podszedł do Matt'a i zaczął opatrywać jego nogę. Tamten ciągle wył z bólu.

- Bierzcie co wam potrzebne i jedziemy - odparł staruszek który wynosił śpiącą panią Joan, ciągle trzymała kotka w objęciach. Greg skoczył szybko na górę po schodach Lily i Judy powoli poszły za nim, starając się nie spoglądać na resztki Clarka. Richard w tym czasie powoli wyszedł na podwórko.
- Co się stało mój drogi - zbudziła się pani Joan

Starzec starał się zakrywać jej widok tak by nie zobaczyła resztek Brad'a, rozrzuconych po parkingu.

- Wyjeżdżamy, dalej się nie pytaj bo nie mamy czasu - odparł

Podszedł do wozu, otworzył przesuwane drzwi wsadził panią Kittsy i jej kotka do środka i z powrotem je zamknął. Usiadł za kierownicą i zaczął odpalać silnik, zeskoczył od razu.

Jeff skończył już opatrywać nogę Matt'a i pomógł mu wstać po chwili schodzi Greg z dziewczynami i ich plecakami. Wszyscy ruszyli w kierunku vana. Greg się zatrzymał na chwilę i podniósł pistolet rzucony przez pana Richarda, "to się jeszcze przyda" pomyślał. Lily jak zobaczyła resztki Brad'a wydała z siebie cichy pisk, zamknęła oczy i szybko podbiegła do vana. Drzwi przesuwane się otworzyły i wszyscy weszli do środka. Greg usiadł obok kierowcy. Samochód ruszył. Wjechali na ulicę prowadzącą w las. Minęli tabliczkę z napisem: "Raccoon City 2 mile".

To jeszcze nie koniec...


Kontakt z autorem: mar55tin@wp.pl.

 

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

X